Pisząc wcześniej o Martini zaledwie musnąłem temat jego ciekawej historii. Chciałbym dziś to naprawić.
Protoplastą współczesnego Martini był cocktail o nazwie Martinez, powstały najprawdopodobniej w początkach drugiej połowy XIX wieku w Kaliforni. W odróżnieniu od swojego wytrawnego potomka był napojem dosyć słodkim – większość współczesnych mu drinków była dosładzany likierem, syropem owocowym lub wprost cukrem. Dodatkowo przy jego przygotowaniu stosowano zamiast wytrawnego („francuskiego”) wermutu dużo popularniejszą w tych czasach odmianę „włoską” (czyli czerwony słodki wermut rosso).
Składniki:
- 60 ml ginu,
- 30 ml czerwonego wermutu,
- 10 ml likieru wiśniowego Maraschino,
- kilka kropli Angostura bitters.
Składniki mieszamy w kubku barmańskim wypełnionym lodem i przelewamy do schłodzonego kieliszka cocktailowego, który przyozdabiamy paskiem skórki cytrynowej (lemon twist).
Uważni czytelnicy zauważą na pewno, że swoim składem Martinez bardzo przypomina inny klasyczny cocktail – Manhattan. Zważywszy na to, że wczesne wersje przepisu często zastępowały gin bourbonem można uznać, że cocktail ten był w istocie protoplastą nie jednego, a dwóch popularnych dziś drinków.
Warto wspomnieć, że o ile dzisiejsze Dry Martini mocno oddaliło się od pierwowzoru, o tyle wciąż funkcjonuje wersja tego cocktailu, która swoim charakterem dużo bardziej przypomina swojego protoplastę. Mowa o usankcjonowanym przez IBA wariancie Sweet Martini.
W skład Sweet Martini wchodzą:
- 90 ml ginu,
- 30 ml czerwonego wermutu,
- kilka kropli Angostura lub orange bitters.
Składniki mieszamy w kubku barmańskim i przelewamy do kieliszka cocktailowego. Jakkolwiek oficjalny przepis sugeruje, podobnie jak w przypadku Dry Martini, użycie oliwki jako dodatku, to muszę wyznać, że nigdy nie mogłem przełknąć tej kombinacji, dlatego też proponuję podtrzymać tradycję i podobnie jak w przypadku Martineza zastosować raczej lemon twist.
PS. Zdjęcie na licencji Creative Commons z serwisu Flickr autorstwa SanFranAnnie.