Tag Archives: longdrink

Summertime: Dyskretna nutka mięty

Dziś zapraszam Państwa na drinka, pod znakiem którego upłynęła większa część tegorocznego lata — a to wszystko dzięki ogrodniczym talentom, które wyhodowały kilka krzaczków mięty w przydomowym ogródku. Znakomity aperitif do letnich przyjęć w ogrodzie, czyli odświeżające Mojito.

W kompozycji cocktail ten bardzo przypomina opisywanego niedawno Collinsa na bazie rumu. Zaczynamy jednak od ziołowego dodatku — kilka listków mięty rozgniatamy drewnianym tłuczkiem, dodajemy łyżkę stołową cukru, do tego wszystkiego dodajemy następnie 30 ml soku z limonek (najlepiej świeżego) lub w ostateczności cytryn, 60 ml białego rumu, lód i uzupełniamy wodą sodową. Możemy również wrzucić do szklanki kilka kawałków limonki. Najlepiej smakuje podczas zachodu słońca obserwowanego z hamaka.

Edycja 2010-10-03: Nowa, lepsza fotka. Ponadto retroaktywnie pozwoliłem sobie poprawić występujący wcześniej sok cytrynowy na (bardziej kanoniczny) sok z limonek.

Summertime: Zabić drozda

Święta, święta i po świętach… to jest, chciałem powiedzieć, blog znowu zaliczył solidną przerwę. Nie będę się próbował nawet krygować, jak jest mi z tego powodu wstyd i przykro, chociaż jest, ale cóż zrobić — obowiązki rodzinne, dom, praca, mało czasu, kruca bomba.

Że mamy znowu prawie lato, sezon grillowy w pełni (chyba że akurat leje), spróbuję zaproponować serię cocktaili i longdrinków o tematyce i smakach odpowiednich dla tej aury. Na początek cocktail nawiązujący (chociaż tylko grą słów) do znanej powieści pani Harper Lee Zabić drozda (To Kill A Mockingbird). Chodzi oczywiście o longdrinka pod dowcipną nazwą… Tequila Mockingbird.

Przepis jest nieco bardziej skomplikowany niż zwykle u mnie. Do wysokiej szklanki wypełnionej lodem wlewamy kolejno:

  • 50 ml tequili
  • 15 ml cointreau/triple sec
  • 30 ml soku żurawinowego
  • 60 ml soku pomarańczowego

Mieszamy, po czym na sam wierzch wlewamy (już nie mieszając) 15 ml blue curacao. Przyozdabiamy słomką, parasolką, plasterkiem pomarańczy i gipsowym krasnalem i idziemy sprawdzić, czy steki na grillu nie nabrały przypadkiem nazbyt czarnego odcienia.

Śrubokręt, czyli drinkowa sztampa

Cocktail, o którym zapewne większość z Państwa nie spodziewa się usłyszeć nic ciekawego. Cóż bowiem można powiedzieć o jednym z najbardziej sztampowych (a jednocześnie jednym z najpopularniejszych) longdrinków, czyli Screwdriverze? Dla wielu ludzi cocktail ten jest wręcz synonimem słowa „drink”, i chyba tylko popularności gazowanych lemoniad zawdzięczamy to, że prosząc o drinka w większości polskich domów nie otrzymamy czegoś zbliżonego do podstawowej wersji Śrubokręta.

Bazowy przepis jest banalny: 1 część wódki na 2 części soku pomarańczowego wlewamy do wysokiej szklanki wypełnionej lodem, mieszamy i idziemy degustować imieninowe ciasto cioci. Jeśli czujemy powiew fantazji, to w charakterze ozdoby możemy naciąć plasterek pomarańczy i osadzić go na brzegu szklanki.

O ile idea zmieszania soku z alkoholem jest zapewne starsza od węgla, o tyle sam cocktail w znanej obecnie wersji jest relatywnie młody, powstał bowiem już po II Wojnie Światowej. Recepturę i nazwę zawdzięcza amerykańskim inżynierom pomagającym w odbudowie zachodnich państw Europy, którzy przygotowywali go wlewając wódkę do puszek z sokiem pomarańczowym i mieszając śrubokrętami. Pozostaje się cieszyć, że nie nazywa się „Kombinerki”.

Proporcje alkoholu do soku możemy oczywiście dopasowywać do indywidualnego gustu. „Wzmocnione” warianty dorobiły się nawet własnych żartobliwych nazw, jak Drivescrewer (2 części wódki do 1 soku) czy Drewscriver (1:1). Co ciekawe, nawet wersja z pomarańczową lemoniadą ma własną zwyczajową nazwę Hi-Fi (oczywiście tylko wtedy, gdy nie jest określana jako Screwdriver dla ubogich”).

Jeśli przygotowujemy go dla kobiety, giętkiego w biodrach kolegi na co dzień preferującego wina białe ze szczepu Chardonnay albo innej słabej istoty domagającej się, żeby w cocktailu „nie było czuć alkoholu”, możemy zastosować jeden prosty trick, a mianowicie zamiast wódki użyć spirytusu (w odpowiednio zmniejszonej dawce, czyli ok. 4 części soku na 1 spirytusu). Osobiście nie jestem fanem tego typu zamiany, gdyż uważam, że — wbrew obiegowym opiniom — smak i aromat wódki jest rzeczą istotną, i zastępowanie jej alkoholem normalnie nie przeznaczonym do bezpośredniego spożycia psuje powstały napój. Faktem jest jednak, że w tej proporcji sok smakowo zdominuje alkohol, który powinien być praktycznie niewyczuwalny.

Zdrowie cioci!

I’m Blue

Jeśli zastanawiali się Państwo kiedyś, czemu likier Blue Curaçao jest niebieski, to niestety wytłumaczenie jest więcej niż prozaiczne. Jest niebieski nie ze względu na dodatek jakiegoś wyjątkowo egzotycznego owocu (przygotowywany jest na bazie skórek gorzkich owoców Laraha, krewniaków pomarańczy), tylko ze względu na niebieski barwnik spożywczy.

Proponuję się tym jednak nie zrażać, jako że ten alkohol o pomarańczowym aromacie jest składnikiem wielu interesujących drinków, które dodatkowo bardzo zyskują na wyglądzie dzięki niecodziennej barwie. O jednym z nich, czyli Blue Margarita, pisałem już wcześniej. Dziś inny członek rodziny, bardzo popularny wśród moich znajomych Electric Lemonade.

Skład:

  • 60 ml białego rumu lub wódki,
  • 30 ml Blue Curaçao,
  • sprite lub inny gazowany napój o smaku cytrynowym,
  • odrobina soku cytrynowego.

Rum (lub wódkę, ale naprawdę polecam tutaj rum), Curaçao i sok cytrynowy wlewamy do szklanki typu highball wypełnionej kostkami lodu, po czym zalewamy lemoniadą. Gotowy napój przyozdabiamy plasterkiem cytryny.

Jeśli spodobał nam się efekt kolorystyczny, to pamiętajmy, że Curaçao jako likier pomarańczowy może zastąpić w wielu przepisach stosowany przeze mnie w tej roli triple sec/cointreau. Warto wtedy również zamiast innych wyrazistych kolorystycznie składników wykorzystać bardziej bezbarwne substytuty (na przykład colę zastąpić spritem). Dla przykładu, opisywaną ostatnio Long Island Iced Tea możemy właśnie w ten sposób przerobić otrzymując cocktail nazywany Electric Iced Tea lub (bardziej dosadnie) Adios Motherfuckers.

Edycja 2010-10-04: Dodałem zdjęcie.

Long Island Iced Tea

Dziś coś zdecydowanie nie dla słabych duchem. Teoretycznie longdrink, tym niemniej od typowego longdrinka różni się tym, że nie składa się z niewielkiej ilości alkoholu zalanej lemoniadą.

Skład:

  • 20 ml wódki
  • 20 ml ginu
  • 20 ml tequili
  • 30 ml ciemnego rumu
  • 20 ml cointreau (opcjonalnie)
  • 20 ml soku z cytryny
  • cola

Składniki wlewamy do wysokiej szklanki wypełnionej lodem w kostkach (przypominam: nie żałujemy!) i uzupełniamy colą. Jeśli jesteśmy w kreatywnym nastroju, to szklankę możemy przyozdobić ćwiartkami cytryn lub limonek.

Jak widać po przepisie, napój nie ma zbyt wiele wspólnego z mrożoną herbatą. Skąd więc nazwa? Jako że cocktail jest relatywnie młody (powstał około 1970 r.), możemy do lamusa odłożyć krążące legendy, jakoby został wymyślony w czasach Prohibicji, by stworzyć pozory picia czegoś niewinnego. Moja prywatna teoria brzmi, że źródłem nazwy jest po prostu to, że drink ten (zwłaszcza z cytryną) wygląda, a często do pewnego stopnia smakuje podobnie jak swój bezalkoholowy imiennik.

Skool!

PS. Zdjęcie na licencji Creative Commons z serwisu Flickr autorstwa Jeremy’ego Brooksa.